David Gaider. Dragon Age™. Utracony tron. Dla mojej Omy. PODZIĘKOWANIA. Przede wszystkim ogromnie dziękuję Jordan, Ste
801 33 418KB
David Gaider. Dragon Age™. Utracony tron.
Dla mojej Omy. PODZIĘKOWANIA. Przede wszystkim ogromnie dziękuję Jordan, Steph, Danielle i Cindy za wsparcie i gorącą zachętę do pracy. Bez was bym nie przetrwał. Dziękuję również moim Rodzicom, którzy nadal są onam, że z gier nie ma żadnego pożytku, a jednak pozwalają mi się nimi zajmować. Rozwijaliści moją wyobraźnię, a to przecież najważniejsze. Zawsze będę Wam obojgu bezgranicznie wdzięczny rzy składaniu podziękowań nie wolno zapomnieć o grupie tworzącej Dragon Age - to dzięki ich ciężkiej pracy powstało uniwersum gry i tej powieści. Każdy dzień, który spędzam w towarzystw tych kreatywnych i pełnych pasji ludzi, sprawia, że jestem dumny z tego, co udało nam się stworzyć. Dzięki Wam, przyjaciele, moje zadanie okazało się o wiele łatwiejsze. A także: zięki Ci, BioWare, za podarowanie mi tak cudownej okazji do pisania oraz za to, że j esteś firmą nie tylko tworzącą gry, ale wierzącą, że pisarstwo to także dziedzina, w którą wa estować.
JEDEN. - Uciekaj, Maricu! Zatem uciekał. Do działania pchnęły go słowa umierającej matki. Ze strasz liwym obrazem mordercy, jaki wypalił mu się pod powiekami, Maric kluczył między drzewami na skraju polany. Nie zwracając uwagi na gałęzie, chłoszczące go po twarzy i szarpiące pele rynę, gnał na oślep w zarośla. Silne dłonie chwyciły go od tyłu. Zapewne człowiek matki albo jeden ze zdrajców, którzy ukartowali jej śmierć? Maric przypuszczał, że to drugie. Pojękując ysiłku, próbował się cofnąć i uwolnić z uścisku. Zyskał jedynie więcej zadrapań na twarzy, ki gęste listowie oślepiły go po raz wtóry. Napastnik próbował wciągnąć Marica na polanę, lecz aparł się ze wszystkich sił, wbijając stopy w ziemię i guzłowate korzenie. Ponownie szarpnął uderzając łokciem... rozległ się mokry trzask i zaskoczony, bolesny jęk. Uścisk zelżał i Mari zucił się między drzewa. Długa skórzana peleryna zahaczyła o konar. Chłopak odwrócił się i sz ierpliwie jak dziki zwierz złapany w sidła. Wreszcie udało mu się uwolnić - podarte okryci e zawisło na gałęzi. Maric nawet nie zerknął za siebie, pomknął w mrok, jak najdalej od polan . Las był stary i gęsty, przez korony drzew z trudem przebijały blade promienie księżycowe go blasku. Za mało światła, by widzieć dobrze, lecz wystarczająco, by zmienić puszczę w labir nt przerażających kształtów i cieni. Wysokie, rozłożyste dęby wyglądały jak mroczni strażnicy jący splątanych krzewów, pod którymi zalegała ciemność tak czarna, że mogła skrywać niemal ws Maric nie miał pojęcia, dokąd biegnie, prowadziło go jedynie pragnienie ucieczki. Potyk ał się o korzenie, przeciskał między starymi pniami, które chyba specjalnie stawały mu na dr odze. Błotnisty grunt zdradziecko chlupotał, przy każdym kroku groził zapadnięciem i ledwi e dało się utrzymać równowagę. Maric był całkowicie zdezorientowany. Równie dobrze mógłby bie W oddali usłyszał okrzyki pogoni, a także wyraźne odgłosy walki. Stalowe ostrze uderzyło dźwi nie o stalowe ostrze, echo poniosło jęki umierających - ludzi matki Marica. Wielu z ni ch znał tak dobrze, byli mu bliscy, niemal jak rodzina. Podczas szaleńczego biegu po wróciły wspomnienia niedawnych wydarzeń. W głowie Marica wirowały obrazy. Jeszcze przed ch wilą drżał z zimna na polanie, przekonany, że jego obecność na tajnym spotkaniu jest co najw yżej formalnością. Ledwie zwracał uwagę na to, co się dzieje. Matka powiedziała mu wcześniej, e wsparciem nowych ludzi rebelia nareszcie stanie się znaczącą siłą. Owi przybysze byli go towi porzucić swoich orlesiańskich panów, a matka nie chciała przepuścić takiej okazji - nie po tylu latach ukrywania się i ucieczki, przerywanej nieznaczącymi potyczkami, jedy nymi konfrontacjami sił, w jakich rebelianci mogli zwyciężać. Maric nie miał nic przeciwko spotkaniu. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że mogłoby być niebezpiecznie. Jego matka była s ną Królową Rebeliantką, to ona pierwsza nawoływała do buntu, to ona poprowadziła armię. Walka anowiła zawsze jej domenę, nie Marica. Chłopak nigdy nawet nie widział tronu swojego dzi adka, nigdy nie zaznał potęgi, jaką posi